Później

Po igrzyskach w Montrealu z męskich reprezentacji odeszli dwaj wielcy trenerzy. Hubert Jerzy Wagner zrezygnował, będąc na szczycie – zapowiedział to już wcześniej. Chciał się zmierzyć z prowadzeniem kadry kobiet. Jurij Czesnokow, szkoleniowiec ekipy ZSRS, opuszczał swoją drużynę z poczuciem klęski – dwa razy to Polacy odebrali jego zawodnikom szansę na złoto.

Wagner, odchodząc, obiecywał, że nawet bez niego Polacy będą na świecie najlepsi przez wiele długich lat. I że mogą zajmować wysokie miejsca nawet… sami, bez pomocy trenera. Rzeczywistość okazała się trochę inna. Co prawda nasi zawodnicy nadal się liczyli, ale głównie w Europie (w latach 1975–1983 zdobyli pięć srebrnych medali). Nie udało im się już jednak „pobić ruskich”. Nie sprawdziło się poluzowanie lejców mistrzom olimpijskim, czego boleśnie doświadczył następca „Kata”, Jerzy Welcz, były asystent legendy.

IDŹ SREBRO DO SREBRA. WZLOTY I UPADKI

Drużyna nowego trenera była nieco inna: swoje kariery w reprezentacji Polski zakończyli Edward Skorek i Zbigniew Zarzycki (wyjechali do Włoch), a po tragicznym w skutkach wypadku samochodowym z oczywistych przyczyn z kadry zniknął Lech Łasko. Ekipa została odmłodzona – dołączyli do niej nowi zawodnicy, a także Wiesław Czaja, mistrz świata.

Do pierwszego starcia Polaków i Rosjan doszło na ME w Helsinkach w 1977 r.

Rosjanie bardzo chcieli się odegrać za Montreal, Polacy jeszcze płynęli na fali olbrzymich sukcesów. Obie ekipy spotkały się już w eliminacjach i w tym pierwszym pojedynku nasi ograli Rosjan 3 : 1. Bardziej dramatyczny przebieg miał mecz finałowy. Mimo pięknej gry w pierwszym secie w trzecim Polacy nie wytrzymali napięcia: choć brakowało im tylko dwóch punktów, bo prowadzili 13 : 6, dali sobie wydrzeć zwycięstwo. Ostatecznie wygrał ZSRS – 3 : 1.

Po igrzyskach w Montrealu Hubert Wagner zrezygnował z prowadzenia reprezentacji
Fot. PAP / Krzysztof Świderski

W Polsce srebrny medal przyjęto z zawodem. Od mistrzów olimpijskich oczekiwano więcej. (…) Rok później niemal w tym samym zestawieniu drużyna ZSRS zdobyła w bezapelacyjny sposób mistrzostwo świata, a jej przewaga nad Polską – jeszcze minimalna w Finlandii – z każdym kolejnym sezonem rosła1.

Jeśli Helsinki wiązały się z lekkim rozczarowaniem, to start we wspomnianych MŚ w Rzymie w 1978 r. można uznać za katastrofę. Szokującej porażki obrońców tytułu z Meksyku nie sposób było wytłumaczyć nawet brakiem dwóch olimpijczyków – Wójtowicza i Rybaczewskiego (leczyli kontuzje). Porażkę zapoczątkował przegrany mecz o półfinały z… Koreą Południową (1 : 3).

Występ naszych siatkarzy w IX MŚ zakończył się gorzej niż mogli przewidywać najwięksi pesymiści. Po zupełnie niezłym początku, pięciu wygranych meczach w eliminacjach i półfinałach, przyszła czarna seria. Zaczęło się od przegranego meczu z zespołem Korei, następnie porażka z Kubą. Potem chyba całkowicie załamany zespół uległ bardzo przeciętnemu zespołowi Brazylii, wreszcie w niedzielę przegrał z ChRL (…), zajmując ostatecznie 8. miejsce. To najgorsza lokata, jaką zajęli Polacy w historii startów w MŚ – załamywał ręce Stanisław Brzósko w swojej relacji Upadek ze szczytów2.

Po tym turnieju dziennikarze analizowali występy Polaków na różne sposoby, w gazetach pojawiły się satyryczne rysunki – „Sportowiec” umieścił obrazek z trenerem i grupą zawodników oraz podpisem: „Oddać was Katu!”. Niestety następca „Kata” nie potrafił okiełznać swoich gwiazd. Po nieudanym sezonie Jerzy Welcz zrezygnował. Jego miejsce zajął Aleksander Skiba, medalista MŚ w Meksyku (1974 r.).

Polacy, upokorzeni porażką w Rzymie, chcieli się odegrać. Szansa na to pojawiła się na ME w 1979 r. we Francji. Skiba postawił na stary skład (Bosek, Gawłowski, Łasko i Wójtowicz), uzupełniali go o kilka lat młodsi siatkarze, m.in. Ireneusz Kłos, Maciej Jarosz, Włodzimierz Nalazek. Ekipa sięgnęła po srebrny medal – trzeci raz z rzędu w ME. Tomasz Wójtowicz zaś został uznany za najlepszego atakującego w tym turnieju.

Nie daliśmy jednak rady Rosjanom (0 : 3); byli oni wtedy w szczytowej formie, pod okiem legendarnego trenera Wiaczesława Płatonowa, architekta najbardziej spektakularnych sukcesów sowieckiej drużyny. W tym czasie (koniec lat 70. – połowa lat 80.) jego podopieczni byli nie do zatrzymania. To także okres przetasowań na siatkarskiej mapie: pojawiły się nowe, zdolne zespoły (Włochy, Francja – z obiema ekipami Polska wygrała, ale mecz z Francuzami był niezwykle zacięty).

Start w olimpiadzie w 1980 r. w Moskwie męska reprezentacja miała zapewniony jako obrońca tytułu. Igrzyska zostały zbojkotowane przez państwa zachodnie, więc szanse na medal były jeszcze większe. Jednak kilku olimpijczyków z Montrealu, jak również objawienie z ME we Francji – Ireneusz Kłos – nie pojechało na ten turniej (leczyli kontuzje). Tomasz Wójtowicz pojechał mimo poważnego urazu. Nasz zespół grał nierówno: dobry początek, a potem coraz gorzej. Ostatecznie Polacy zajęli czwarte miejsce na dziesięć startujących drużyn, ale w słabym stylu. Jak oceniali fachowcy, starsi gracze, byli mistrzowie olimpijscy, szczyt formy mieli za sobą, a młodsi nie udźwignęli ciężaru imprezy tej rangi. Krzysztof Dąbrowski, który relacjonował te mistrzostwa dla „Przeglądu Sportowego”, pisał ze smutkiem, że wielu zagranicznych dziennikarzy pytało go z niedowierzaniem: „Co się stało z waszą drużyną?”.

W samej drużynie nie brakowało spięć na linii trener–zawodnicy.

Mieliśmy wcześniej niesnaski, bo broniłem starszych zawodników. Skiba wmówił sobie, że Wójtowicz udaje kontuzję (…). Promował młodych, ale gdy nadchodziły trudniejsze mecze, to my wychodziliśmy i wygrywaliśmy – nie krył rozżalenia Ryszard Bosek3.

Inni zawodnicy mówili z kolei, że trener był trochę „za miękki”, za mało wymagał. I że miał za słaby autorytet, by wyciszyć spory.

Po tej gorzkiej lekcji Skiba postanowił przebudować drużynę na ME w Bułgarii w 1981 r. Ze starej kadry został tylko jeden zawodnik (Lech Łasko), za to w składzie znaleźli się młodzi gracze, m.in. Ryszard Jurek, Ireneusz Nalazek (brat Włodzimierza), Andrzej Martyniuk, Wojciech Drzyzga oraz Ireneusz Kłos (ci mieli już doświadczenie w wielkich turniejach). Tak odmłodzona ekipa grała w rewelacyjnym stylu, debiutanci wnieśli powiew świeżości, mieli nawet nadzieję na pokonanie Rosjan. Ostatecznie wrócili ze srebrem, ale i tak z tarczą.

Nadzieje na nowe otwarcie ożyły, ta sama drużyna na MŚ w Argentynie (1982 r.) zajęła jednak dopiero szóste miejsce, co było sporym rozczarowaniem. Jak przyznawali zawodnicy, atmosfera między nimi nie była najlepsza; mieli pretensje do siebie nawzajem i to było czuć również na boisku. Skiba zrezygnował z prowadzenia kadry.

Wtedy na scenę po raz drugi wkroczył Hubert Wagner. Z tym powrotem do szkolenia kadry wiązano ogromne oczekiwania.

STRACONA OLIMPIADA

Legendarny trener był już trochę inny niż w latach 70.: dorobił się brzuszka, twarz miał okrągłą jak księżyc w pełni (koledzy wołali na niego „Gruby”). Jednak nadal cieszył się olbrzymim autorytetem.

(…) miał wyjątkową charyzmę. Wiem, bo grałem przecież w kadrze i u Jerzego Welcza, i u Aleksandra Skiby. Ale przede wszystkim był znakomicie przygotowany do swojej roli. Każde jego zajęcia, każde ćwiczenie było przemyślane i czemuś miało służyć. Do tego był też doskonałym psychologiem. W jego kadrze było wielu młodych graczy, którzy mieli po dwadzieścia parę lat, często jeszcze niedojrzałych emocjonalnie, psychicznie nieukształtowanych. Wagner dawał im szkołę szybkiego dorastania – wspominał Włodzimierz Nalazek, reprezentant Polski, kapitan drużyny4.

„Kat” przetasował polski zespół, testował 20 różnych zawodników. Na mistrzostwa Europy w Berlinie w 1983 r. wziął zupełnie nowe twarze, m.in. Jacka Rychlickiego i Krzysztofa Stefanowicza, z doświadczonych zawodników pojechali Włodzimierz Nalazek, Ireneusz Kłos i Wojciech Drzyzga, ze starszej, złotej ekipy – Wójtowicz (najlepiej blokujący siatkarz tych ME) i Łasko. Na tamtych mistrzostwach nic nie przyszło Polakom łatwo, o każdą wygraną musieli bardzo mocno walczyć.


Srebrne medale ME mężczyzn (1975–1983)

  • Belgrad 1975 – trener: Hubert Jerzy Wagner
  • Helsinki 1977 – trener: Jerzy Welcz
  • Paryż 1979 – trener: Aleksander Skiba
  • Sofia 1981 – trener: Aleksander Skiba
  • Berlin 1983 – trener: Hubert Jerzy Wagner

Trening polskiej reprezentacji przed igrzyskami w 1984 r.
Fot. PAP / CAF-ADM Krzysztof Świderski

Wagner wierzył, że z tą drużyną zdobędzie kolejny medal olimpijski – w Los Angeles w 1984 r. Chciał ją dobrze przygotować, jednak Polska po stanie wojennym przeżywała finansowy kryzys. Nie było pieniędzy, a co więcej, nie było woli, by je sportowcom dawać. Jednak trenerowi udało się wyszarpać środki na treningi siatkarzy w Font-Romeu w Pirenejach.

To ta sama baza treningowa, w której złota drużyna Wagnera wykuwała kiedyś formę przed MŚ w Meksyku i olimpiadą w Montrealu. Teraz miejsce to miało się sprawdzić po raz trzeci. Warunki były surowe – raz upał, raz śnieg, pusto. Treningi ciężkie, wyczerpujące – jak to u Wagnera. Wszyscy jednak poddawali im się bez szemrania, ponieważ marzyli o medalu (Wojciech Drzyzga: „Pracowaliśmy jak konie”). Pod koniec zgrupowania do zawodników dotarła wiadomość, że państwa socjalistyczne bojkotują olimpiadę i nikt nigdzie nie jedzie… Był to odwet bloku komunistycznego za bojkot przez państwa Zachodu olimpiady w Moskwie w 1980 r.

To był jeden z największych dramatów w karierze trenera i zawodników. W desperacji chcieli oni nawet poprosić o azyl i grać pod flagą olimpijską. Byli pewni, że Wagner uciekłby z nimi… Ten zaś na hasło „Los Angeles” do końca życia się denerwował. Podkreślał, że przed turniejem ogrywaliśmy Brazylię (wicemistrza w LA); był pewny medalu dla naszej ekipy.

(…) gwarantuję, że na tych igrzyskach zdobylibyśmy medal, może nawet złoty. Zespół dochodził w 1984 r. do wielkiej formy, a ci gracze wcale nie byli gorsi od tych, których miałem w Montrealu (…). W nas wszystkich to jakby piorun trzasnął, a za tę decyzje polityczną polska siatkówka płaci wiele lat. Szlag mnie trafia zawsze, gdy o tym pomyślę5.

A z zespołu jakby uszło powietrze. Na kolejnych ME, w Holandii (1985 r.), siatkarze zagrali poniżej oczekiwań (czwarte miejsce), po powrocie wymykali się na Okęciu tylnym wyjściem. Niedługo potem Wagner złożył dymisję.

To był koniec sukcesów w naszej męskiej siatkówce na wiele lat. Kiedy na świecie szybko następowały zmiany i w tym sporcie poważnie zaczęły się liczyć zespoły spoza Europy – Kuba, Brazylia, USA, Argentyna – w polskiej kadrze mężczyzn zaczął się czas wielkiej smuty. W kryzysowym 1987 r. Polacy nie zakwalifikowali się nawet do finałów ME…

DROGA DO ZŁOTEK

Gdy kadra męska odnosiła swoje zwycięstwa z Wagnerem, drużyna reprezentantek przeżywała okres przestoju. Trwał on od 1971 r., gdy skończył się medalowy spacer kadry (brązem na ME we Włoszech). Po brązowym medalu na IO w 1968 r. w Meksyku Polki przez dziesiątki lat nie startowały w olimpiadach, z kolei w mistrzostwach świata zajmowały dalekie miejsca.

PORAŻKI NIEMCZYKA I WAGNERA

Nadzieją na kolejne wzloty miało być zatrudnienie w 1975 r. Andrzeja Niemczyka – wówczas młodego trenera, który bardzo szybko zrezygnował z grania na rzecz kariery szkoleniowca. Ten sybaryta i (czego nigdy nie ukrywał) kobieciarz miał lata później poprowadzić siatkarki do wielkich sukcesów. Chociaż nie stało się to w latach 1975–1977, gdy po raz pierwszy objął kadrę, to już wtedy dało znać o sobie jego indywidualne podejście.

W żeńskiej siatkówce zawsze na pierwszym miejscu są kobiety, a dopiero potem zawodniczki. Zupełnie inaczej jest u siatkarzy. O tak, tam liczy się przede wszystkim sukces, a dopiero na drugim planie jest zawodnik jako facet i jego potrzeby – mówił6.

Niemczyk chciał zrewolucjonizować podejście do sportsmenek: pozwalał jeździć na zgrupowania ich mężom i narzeczonym, a także… zorganizował przedszkole, by siatkarki czuły się jak w domu. Wspominał:

Powołane zawodniczki przyjeżdżały na obozy z dzieciakami, które potem latały po ośrodku z gilami po pas, niejednokrotnie panował istny chaos, ale osiągnąłem najważniejszy cel: podczas treningów mogłem mieć pewność, że zawodniczki będą w pełni skoncentrowane7.

Wcześniej bowiem zdarzało się, że dziewczyny na treningach były podminowane, bo np. dowiadywały się, że dziecko ma wysoką gorączkę, i przez cały dzień czekały na telefon z informacją, co z nim.

Tak dopieszczonej kadrze trener obiecał medal na ME w Finlandii w 1977 r. Celował w brąz, bo ekipy ZSRS i NRD nadal znajdowały się poza naszym zasięgiem. Cel był blisko, jednak po kontrowersyjnej przegranej z Węgrami Polki były czwarte (Niemczyk skomentował to po swojemu: „Nie mamy szans wygrać meczu, w którym dwóch sędziów robi sobie z ciebie jaja i śmieje ci się w oczy”). Czwarte miejsce po latach słabych występów dobrze rokowało. Mimo to trener honorowo podał się do dymisji, stwierdził, że nie dotrzymał medalowej obietnicy. W tym samym roku dostał propozycję z RFN-u – trenował tam potem m.in. kobiecą drużynę Bayernu Lohhof (1980–1989), z którą zdobył sześć tytułów mistrza Niemiec, a także reprezentację RFN, z którą grał na igrzyskach w Los Angeles.

Wtedy na scenę wkroczył opromieniony sukcesami męskiej kadry, podwójnie złoty Hubert Jerzy Wagner. I od początku było jasne, że nikt już kadry żeńskiej dopieszczać nie zamierza.

Miałam dreszcze, jak do nas przemawiał i wyjaśniał zasady współpracy. Przyznam szczerze, że się go bałyśmy – wspominała Lucyna Kwaśniewska, jedna z kadrowiczek8.

Wagner, jak to Wagner, zawziął się i chciał wyprowadzić dziewczyny na prostą, stosując te same metody, które sprawdziły się z mężczyznami: wyczerpujące treningi, bieganie po górach z 10-kilogramowymi obciążeniami. Nie słuchał żadnych tłumaczeń. Urlop macierzyński, zaliczenie na studiach – nic go nie interesowało poza kadrą. Urządzał paniom kartkówki z wiedzy ogólnej, kazał np. liczyć procenty. Krzyczał potem na nie: „Skoro nawet procentów nie potrafisz policzyć, to jak masz skończyć taką akcję!”. Wyrzucił z kadry kilka czołowych zawodniczek: jedną za spóźnienie (zakochała się…), inną za to, że pokłóciła się na sparingu z zawodnikiem juniorów. Nie potrafił odpuścić. Jednak styl pracy, który sprawdził się w przypadku mężczyzn, nie zadziałał w drużynie kobiecej.

Trening reprezentacji Polski siatkarek z Hubertem Wagnerem
Fot. PAP / Roman Sieńko

To były czasy, gdy żeńska siatkówka już wyprowadziła się z Europy – tam w zasadzie liczył się tylko ZSRS, poza tym Kuba, Chiny, Japonia, USA. Zdziesiątkowana, ale wyszkolona przez Wagnera kadra Polek pojechała na mistrzostwa Europy w 1979 r. we Francji i… sensacyjnie wygrała z ekipą ZSRS 3 : 2. Polskie siatkarki grały jak w amoku. Kibice na trybunach oniemieli, podobnie Rosjanki. Nikt wcześniej nie dawał słabej do tej pory polskiej drużynie szans w walce z hegemonem.

Potem jednak podopieczne Wagnera stały się ofiarą własnego sukcesu i nie wytrzymały presji. Również tej wywieranej przez władze PRL-u, którym marzyła się powtórka triumfu złotej drużyny Wagnera. Kiedy okazało się, że zespół zajął ostatecznie w turnieju ósme miejsce, odwołano obiecane siatkarkom wyjazdy zagraniczne do USA i Peru. Wagner się wściekł – nie cierpiał nie dotrzymywać słowa danego zawodnikom. Działacze zdecydowali, że nie wyślą Polek na eliminacje olimpijskie. Rozgoryczony „Kat” zrezygnował z trenowania kadry kobiet.

Panie nie wspominały go jednak źle. On sam przyznawał potem, że nie miał do kobiet dobrej ręki i, nauczony doświadczeniem, wiele rzeczy zrobiłby inaczej.

Myślę, że (…) był też trochę zakompleksiony. Stworzył sobie taki image kata i nie potrafił poza niego wyjść. Zamiast z nami szczerze pogadać, robił nam te przeklęte kartkówki (…). Mimo wszystko pod względem sportowym można o nim mówić tylko w samych superlatywach. Ja przez kolejne lata kariery wiele razy wykorzystywałam to, czego pod okiem Kata nauczyłam się w kadrze – opowiadała Elżbieta Ciaszkiewicz, reprezentantka Polski9.

Dla siatkarek skończył się okres nadziei. Przez ponad 30 kolejnych lat nie zdobyły medalu ani nie zakwalifikowały się do olimpiady – aż do powrotu Niemczyka w 2003 r.

NIEMCZYK – PODEJŚCIE DRUGIE. NARODZINY ZŁOTEK

Przełom XX i XXI w. był trudnym czasem dla polskiej siatkówki. Polski Związek Piłki Siatkowej przeżywał kryzys (i skandal) finansowy, na wszystko brakowało pieniędzy, sponsorzy się wycofywali, siedzibę przy ul. Ciołka miał zająć komornik. Nic dziwnego, że kadrze żeńskiej w owych czasach nie wiodło się najlepiej; MŚ w Niemczech w 2002 r. siatkarki skończyły poza pierwszą dziesiątką. Ale PZPS miał plan – widział w Andrzeju Niemczyku cudotwórcę, który odmieni losy żeńskiej reprezentacji. Wiosną roku 2003 objął on posadę selekcjonera po raz drugi.

Od lat 80. Niemczyk przez wiele lat pracował jako trener na Zachodzie. Przyjechał ze świata, w którym sportowcy byli dobrze opłacani i trenowali w godnych warunkach, pod fachową opieką. To był trener z profesjonalnym podejściem do sportu, w dobrze skrojonym garniturze, pijący dobrą whisky. I dokonał rewolucji.

Jak wspominał, pensję od PZPS-u dostał wystarczającą akurat na… benzynę, by jeżdżąc po Polsce, wybrać siatkarki do kadry. Nie miał łatwego zadania ani dużo czasu – do mistrzostw Europy w Turcji zostało zaledwie kilka miesięcy. Na początek postanowił przekonać do występów w kadrze dziewczyny, które grały w zagranicznych klubach: Dorotę Świeniewicz, Magdalenę Śliwę, Małgorzatę Glinkę.

Nie było to proste. W ówczesnych realiach, gdy siatkarki grały w Polsce w kiepskich warunkach i nawet dresy dziedziczyły po innych ekipach, zachodnie kluby dawały im stabilizację i szansę na rozwój, a kadra… Niemczyk sam przyznawał, że siatkarki wolały grać za granicą, niż narażać się na kontuzje w reprezentacji, z którą i tak nie odnosiły sukcesów.

Ale przekonał je. Może dlatego, że był wtedy znany i odniósł wiele sukcesów: sześć razy tytuł mistrza Niemiec z siatkarkami Bayernu Lohhof, dwa razy Puchar Niemiec z zawodnikami SCC Berlin, cztery razy tytuł mistrza Turcji (lata 1997–2002; siatkarki VakıfBanku i Eczacıbaşı). Poza tym miał to coś – kobiety mu ufały, podziwiały jego luz i obycie. Miał też zachodnie podejście do sportu.

Wytłumaczyłem im, że gra w kadrze to nie tylko obowiązek, ale i szansa na lepsze życie (…), dzięki sukcesom podczas najważniejszych imprez reprezentacyjnych znajdą lepszy (czytaj: zagraniczny) klub, zaczną więcej zarabiać, ich rodziny będą mogły żyć na wyższym poziomie. Mało tego – sukces przyprowadzi do kadry sponsora, który w następnym roku im zapłaci za to, że kilka miesięcy w roku tolerują ciągle zrzędzącego trenera (czyli mnie). (…) To był fundament przyszłych „Złotek”10.

Metody także miał nowoczesne: zatrudniał m.in. statystyka (co wówczas w Polsce było rzadkością), zobowiązał dziewczyny, żeby raz w tygodniu chodziły na solarium (ponieważ badania wskazywały na prozdrowotne wartości opalania), namawiał je do korzystania z siłowni, co np. w Niemczech było normą. Zaczął też je traktować jak dorosłe kobiety, bo wcześniej sportsmenki były pilnowane jak uczennice w internacie. Małgorzata Glinka wspominała:

Wcześniej posiłki jadłyśmy razem, musiałyśmy „odliczać”, że jesteśmy obecne, pytać, czy możemy wyjść na miasto albo czy mężowie mogą do nas przyjechać. Traktowano nas jak w wojsku. Andrzej podszedł do nas jak do kobiet, a nie robotów. Na boisku był srogi i zdecydowany, budził respekt. Po meczach był jednak dobrym człowiekiem, który w ramach relaksu robił nam ogniska integracyjne, bo wiedział, że nie żyjemy samą siatkówką11.

Skończył ponadto z nadzorowaniem, czy przypadkiem nie wypiły jednego piwa po treningu („To nie przedszkole, każda odpowiada za siebie” – mawiał). Wprowadził zasadę, że zgrupowania kadry mają być nie tylko katorgą, ale również – po treningu – przyjemnością. Wybrał więc wygodny hotel w Szczyrku, a raz w tygodniu kazał siatkarkom iść na dyskotekę w ramach resetu. To był zupełnie inny trener niż ci, których znały do tej pory. Potrafił być kumplem, który wysłucha i przytuli, gdy zajdzie taka potrzeba.

Kazał im się też… ładnie czesać i malować na mecze. Doskonale znał psychikę kobiet. Jego zdaniem taka taktyka pozwalała wyprowadzać z równowagi np. Rosjanki, wówczas czołowy zespół w Europie – bo te nie dbały o siebie i irytowały je podziw mężczyzn dla pięknych Polek i uwaga mediów, którą polskie siatkarki na sobie skupiały. A irytacja rywala to pierwszy krok do popełniania przez niego błędów na boisku.

Charyzmatyczny i autorytarny, nie oszczędzał swoim zawodniczkom także irytacji i nerwów. Miał w głowie plan treningowy, który musiał być szczegółowo realizowany. A gdy nie był, Niemczyk potrafił rzucić mięsem. Siatkarki wspominały też, że kiedy na treningach było zbyt spokojnie, krzyczał, żeby podnieść poziom agresji. Po to, by dziewczyny nauczyły się grać pod presją – by dały radę w turniejach, w których ta presja będzie olbrzymia.


Zwycięski skład

Do kadry na ME w Turcji w 2003 r. trafiło wiele młodych siatkarek. Były wśród nich zadziorna, debiutująca w drużynie narodowej Katarzyna Skowrońska, rewelacyjna, niemal nieznana debiutantka Agata Mróz, świetnie zapowiadająca się rozgrywająca Izabela Bełcik oraz wschodząca gwiazda Małgorzata Glinka, już grająca w lidze włoskiej, ale jeszcze bez sukcesów w reprezentacji. W ekipie znalazły się też m.in. bardziej doświadczone Dorota Świeniewicz i Magdalena Śliwa.

  • Pełny skład Złotek w 2003 r. (ME w Turcji): Magdalena Śliwa, Izabela Bełcik, Agata Mróz, Katarzyna Skowrońska, Maria Liktoras, Dominika Leśniewicz, Dorota Świeniewicz, Małgorzata Glinka, Joanna Mirek, Małgorzata Niemczyk-Wolska, Aleksandra Przybysz, Anna Podolec
  • Pełny skład Złotek w 2005 r. (ME w Zagrzebiu): Magdalena Śliwa, Izabela Bełcik, Natalia Bamber, Katarzyna Skowrońska, Sylwia Pycia, Mariola Zenik, Dorota Świeniewicz, Małgorzata Glinka, Aleksandra Przybysz, Milena Rosner, Agata Mróz, Joanna Mirek

Powrót mistrzyń Europy do Warszawy, 2003 r.
Fot. Kacper Pempel / REPORTER / East News
PIERWSZE ZŁOTO – TURCJA 2003

Do Turcji siatkarki pojechały bez presji; media bardzo mało interesowały się tym wydarzeniem. Szczytem marzeń kadry był brązowy medal.

Zaczęło się fatalnie: podpora drużyny, Joanna Mirek, na rozgrzewce przed pierwszym meczem tak się poturbowała, że trafiła do szpitala. Na jej miejsce Niemczyk powołał swoją córkę, Małgorzatę.

Na początek Polki wygrały 3 : 2 z Holenderkami i to zwycięstwo je poniosło. W kolejnych meczach grały nierówno, ale wygrały z ekipami Ukrainy, Bułgarii i Czech, przegrały natomiast z Włoszkami 1 : 3. Jednak sprzyjało im szczęście: Rosjanki i Włoszki, faworytki turnieju, zostały wyeliminowane przed półfinałami. Przegrana Rosjanek z Turcją była sensacyjna (ekipa rosyjska oskarżała organizatorów turnieju, że celowo podtruli jej zawodniczki jedzeniem).

Półfinał naszych siatkarek z Niemkami był niesłychanie zacięty. Polki wygrały pierwszego seta, ale położyły dwa kolejne. Przegrywały w czwartym 13 : 17 (wówczas już grało się sety do 25 punktów) i wydawało się, że jest po meczu. I wtedy światową klasę pokazała Małgorzata Glinka. Poderwała zespół do walki. Czwarty set wygrany! Po emocjonującym starciu nasze siatkarki pokonały Niemki w tie-breaku 15 : 9. Glinka, bohaterka meczu, zdobyła w nim 41 punktów. Światowe media zachwycały się jej grą, została uznana za najskuteczniejszą w turnieju, Magdalena Śliwa zaś – za najlepszą rozgrywającą.

Po wygranym półfinale Polki, po ponad 30 latach, znalazły się w finale. W nim zmierzyły się z Turcją. Miały więc przeciwko sobie gospodynie – rewelację tego turnieju – oraz publiczność. Pokonały jednak swoje rywalki bez problemu. Paradoksalnie Turczynkom nie pomogła własna widownia; stremowane wywieraną presją, przegrały gładko 0 : 3.

Ten turniej był rewolucyjny: sensacyjny skład finału i przełamana hegemonia Rosjanek. Ich trener Nikołaj Karpol rzucił w nerwach: „Co to za mistrz, co nas nie pokonał?”.

To był też pierwszy w historii siatkówki złoty medal ME dla Polek. I dzień, w którym stały się one rozpoznawalne. Magdalena Śliwa podkreślała: „Niemczyk sprawił, że zaczęto nas szanować”.

Nasze „złotka” – tak ochrzciła je prasa – z mało znanych siatkarek z dnia na dzień stały się gwiazdami wielkiego formatu uwielbianymi przez miliony kibiców12.

Polki wyszły z cienia. Niemczyk dał im pewność siebie i fantazję. Małgorzata Glinka wspominała:

Pamiętam nieprawdopodobną atmosferę panującą w Turcji. Tłumy ludzi na ulicach i w hali, miasto żyjące mistrzostwami Europy. Czułyśmy się docenione i ważne. Autobus, którym jechałyśmy na mecz, był eskortowany przez kilka samochodów policyjnych. W pewnym momencie trener Niemczyk siadł za kierownicą autokaru, przejął dowodzenie i przejechał brawurowo na czerwonym świetle13.

Nasza atakująca przyznała, że po powrocie do Polski czuła się jak gwiazda filmowa. Niemczyk zaś nie krył zadowolenia:

Jeden turniej spowodował, że nasza rozpoznawalność w narodzie wzrosła o 100 procent. Znał nas każdy – począwszy od najważniejszych polityków w kraju, a skończywszy na pani Jadzi, która w telewizji oglądała do tej pory tylko „Modę na sukces”14.

Dla trenera kadry powód do triumfu był zresztą potrójny – siatkarki Turcji i Niemiec, które zdobyły srebro i brąz, to przecież jego byłe podopieczne.

Nasze siatkarki, oblegane przez dziennikarzy, przeżywały swoje pięć minut. Katarzyna Skowrońska, debiutantka na ME, która z dnia na dzień stała się gwiazdą, przyznawała: (…) mała woda sodowa była. Wszędzie gdzie się nie ruszyłam, każdy mnie poznawał, chciał autograf. Na siatkarki był „dziki szał”15.

DRUGIE ZŁOTO – 2005 r.

W 2005 r. Polki jechały do Chorwacji na kolejne ME bronić tytułu, tym razem pod większą presją. Skowrońska wspominała:

Musiałyśmy się „podwójnie spiąć” i walczyć o swoje. Dla wielu to, że udało nam się wywalczyć złoto dwa lata wcześniej, było przypadkiem. Obronić je było dużo trudniej. Świętej pamięci Andrzej Niemczyk bardzo dobrze nami jednak kierował i przypominał, że my nic nie musimy, a po prostu bardzo chcemy16.

Już nie były faworytkami, miały za sobą słaby sezon. Wszyscy myśleli o Włoszkach i Rosjankach. Jednak polskie siatkarki były dojrzalsze i bardziej obyte międzynarodowo niż dwa lata wcześniej; obydwa wspomniane zespoły już ograły w turniejach.

Tuż przed rozpoczęciem mistrzostw kadrą wstrząsnęła wiadomość o śmierci Arkadiusza Gołasia, reprezentanta Polski, wschodzącej gwiazdy męskiej drużyny (której wielki sukces miał niedługo nadejść). Dziewczyny były rozbite podczas treningu, miały łzy w oczach. Atmosfera w Zagrzebiu była grobowa.

Polki znowu, jak dwa lata wcześniej, rozegrały zacięty pięciosetowy mecz z Niemkami. I znowu wygrały go w tie-breaku (15 : 13).

W półfinale spotkały się z Rosją. Według komentatorów był to jeden z najdramatyczniejszych meczów w ME. Trwał dwie i pół godziny. Polki wygrały dwa pierwsze sety, wygrywały w trzecim, miały meczbole… A potem roztrwoniły to prowadzenie (trener Niemczyk odgrażał się, że za te akcje rozgrywająca Izabela Bełcik będzie wracać pieszo do domu z przystankiem w Częstochowie, by odpokutować). Czwartego seta przegrały. I dopiero po emocjonującym tie-breaku zwyciężyły 22 : 20.

W finale z Włoszkami, mistrzyniami świata, Złotka zagrały jak z nut, zaskakując nawet swojego trenera. Wynik 3 : 1 po fantastycznym widowisku był idealną nagrodą za trudy całego turnieju. Trudno wskazać siatkarkę, która zagrała słabiej; Dorota Świeniewicz została wybrana na najlepszą zawodniczkę tych ME, doskonale grały Glinka, Bełcik, Skowrońska, Mróz (świetna w bloku), Milena Rosner (sprytne ataki), Mariola Zenik (cicha bohaterka finału, obrona). Świetne recenzje zebrały też zmienniczki: Sylwia Pycia, Aleksandra Przybysz i Magdalena Śliwa.

Po meczu, już w hotelu, przy dźwiękach The Best, I Will Survive i Macareny, siatkarki w biało-czerwonych dresach tańczyły ze szkoleniowcami i ekipą, przygryzając złote medale. Głośno śpiewały, Niemczyk wywijał z Mileną Rosner, atmosfera była wspaniała. Do Polek dołączyły Rosjanki, które – jak widać – nie chowały urazy za porażkę. Zaimprowizowana dyskoteka trwała do świtu; trening w Szczyrku się przydał…

Po powrocie do Polski Złotka zostały zaproszone do prezydenta (żeby odebrać Krzyże Kawalerskie Orderu Odrodzenia Polski) i premiera. Tym razem ich mecze transmitowała publiczna telewizja, a finał obejrzało 7 mln ludzi. Niemczyk cieszył się z ich popularności w mediach – w przeciwieństwie do innych trenerów nie chował zawodniczek w szatni. Jego zdaniem pięć minut wywiadów, fleszy i błyszczenia po prostu należało się naszym siatkarkom.

Półfinałowy mecz Polska – Rosja na mistrzostwach Europy w 2005 r.
Fot. Cornelia Kurth/REPORTER / East News

Polki, niesione falą kolejnego sukcesu, mogły sięgnąć po złoty medal mistrzostw świata. Apetyty były ogromne. Zaczęły trenować do MŚ w Tokio w 2006 r. Wszyscy wierzyli, że pod wodzą Niemczyka uda im się zdobyć medal tej imprezy – po ponad 40 latach. Miały na to duże szanse.

Niestety spór trenera z Glinką podczas jednego z treningów i rozdmuchana w związku z tym awantura w PZPS-ie i mediach sprawiły, że tuż przed MŚ Niemczyk musiał się pożegnać z prowadzeniem kadry. Zawodniczki (w tym Glinka) podkreślały, że nie zasłużył na to, co go wtedy spotkało. Siatkarki wystąpiły z petycją o przywrócenie go na stanowisko selekcjonera, ale związek był nieugięty.

Efekt był taki, że bez Niemczyka podwójne mistrzynie Europy poniosły w Tokio druzgocącą porażkę (15.–16. miejsce). A mogły świętować z męską reprezentacją, która zdobyła wtedy srebrny medal…

W tym czasie u Niemczyka wykryto nowotwór, z którym wtedy dał sobie radę (poinformował o tym wiosną 2006 r.). Dziesięć lat później nie miał tyle szczęścia – zmarł w roku 2016. Do dziś siatkarki wspominają go jako współautora największych sukcesów kobiecej siatkówki w XXI w.

W 2009 r. Polki zdobyły jeszcze brązowy medal na mistrzostwach Europy rozgrywanych w Polsce, z trenerem Jerzym Matlakiem. W składzie znalazło się kilka Złotek, m.in. Mariola Zenik, Izabela Bełcik, Natalia Bamber, a w walce o medal polskie zawodniczki pokonały ekipę Niemiec. Na trybunach oklaskiwało je po kilkanaście tysięcy widzów. Po dziesięciu latach od tego sukcesu nasze siatkarki zajęły czwarte miejsce na ME.

Arkusik wydany przez Pocztę Polską z okazji mistrzostw Europy rozgrywanych w 2009 r. w Polsce
Źródło: Poczta Polska S.A.

Fot. PAP / Andrzej Grygiel

Agata Mróz (1982–2008)

Jedna z najbardziej rozpoznawalnych podopiecznych Niemczyka, 138-krotna reprezentantka Polski. Przed powołaniem do kadry na ME w 2003 r. była zupełnie nieznana. Miała wtedy już za sobą pierwszą wygraną walkę z nowotworem. Złota medalistka ME w 2003 i 2005 r. Grała też w BKS-ie Stal Bielsko-Biała (mistrzostwo Polski 2004, Puchar Polski 2004, 2006) oraz w Grupo 2002 Murcia (mistrzostwo i Puchar Hiszpanii 2007). W 2007 r. przerwała karierę ze względów zdrowotnych. W kolejnym roku urodziła córkę – z powodu ciąży musiała przesunąć zabieg przeszczepu szpiku; potem, mimo przeszczepu, zmarła w wieku 26 lat. Od 2009 r. odbywa się poświęcony jej memoriał.


SIATKARZE XX/XXI W. – OD SMUGI CIENIA DO WIELKICH SUKCESÓW

WAGNER PO RAZ TRZECI I ZŁOCI JUNIORZY MAZURA

Kryzys w polskiej męskiej siatkówce w latach 90. trwał w najlepsze. Nasi reprezentanci nie kwalifikowali się do turniejów lub wypadali słabo na kolejnych olimpiadach, ME, MŚ; nie startowali w Pucharze Świata ani w Lidze Światowej. Na olimpiadzie w Atlancie (1996 r.) zajęli 11. miejsce… Wtedy na scenę po raz trzeci – i ostatni – wkroczył z misją ratunkową Hubert Jerzy Wagner. Został z kadrą niedługo, tylko półtora roku, do stycznia 1998 r. Tajemnicą poliszynela były jego kłopoty ze zdrowiem i alkoholem.


„Jesteś za duży, żeby przegrać”

26 października 1994 r. Zdzisław Ambroziak, przyjaciel Wagnera, były siatkarz i dziennikarz sportowy, opublikował w „Gazecie Wyborczej” tekst, który wstrząsnął siatkarskim światem. Napisał wprost o problemie alkoholowym Wagnera, o którym wszyscy mówili dotąd po cichu:

Gorzała była używana przez Jurka obficie od dawna. Miał w dodatku bardzo mocną głowę. (…) Co innego jednak raz po raz nawet dać w szyję, co innego pozwalać się wciągać wódzie w otchłań. Nie będę wymieniał wszystkich sytuacji kompromitujących i szans, które Jurek zaprzepaścił, bo był półprzytomny. (…) Jurek, jesteś za dużym człowiekiem, żeby przegrać ten mecz (…)17.

Artykuł wywołał falę krytyki wobec jego autora, ale osiągnął efekt: wstrząsnął Wagnerem. Walczył on z chorobą, miał wszyty esperal. Były też upadki, np. w 1997 r. młodzi siatkarze z kadry zobaczyli go pijanego, co bardzo podkopało jego autorytet. Według jego syna, Grzegorza, kłopoty ojca zaczęły się już w połowie lat 80., gdy wyjechał na siatkarskie zesłanie – trenował drużynę klubową z Turcji, reprezentację Tunezji. Kiedy wrócił, było już naprawdę źle. Stał się ofiarą własnego perfekcjonizmu.

Wiedział, że żeby być wybitnym trenerem, trzeba coś poświęcić. Więc poświęcił: jedną żonę, drugą, mnie – powiedział Grzegorz Wagner18.


Renesans w siatkówce przyszedł ze strony młodego pokolenia. Na tle pasma porażek w dorosłej kadrze sensacyjne okazały się dokonania kadry juniorów, prowadzonych przez Ireneusza Mazura od 1993 r. W ciągu trzech lat szkoleniowiec stworzył drużynę, która zmiotła wszystkich rywali najpierw na mistrzostwach Europy w Netanji (Izrael, 1996 r.), a rok później na mistrzostwach świata w Bahrajnie. Co więcej – wypromował późniejsze sławy, które w XXI w. będą zdobywać medale: juniorskie złoto zdobyli z nim m.in. Paweł Zagumny, Piotr Gruszka (co prawda obaj wcześniej grali na IO w Atlancie, ale trudno w tym wypadku mówić o sukcesie), Sebastian Świderski, Grzegorz Szymański, Krzysztof Ignaczak, Dawid Murek…

Paweł Zagumny (pierwszy z prawej) i Piotr Gruszka (z numerem 6) na igrzyskach w Atlancie zajęli z drużyną dopiero 11. miejsce. Rok później zostali mistrzami świata juniorów
Fot. PAP / Teodor Walczak

Ireneusz Mazur został najbliższym współpracownikiem Wagnera, gdy ten prowadził drużynę seniorów (1996–1998). „Kat” włączył złotych juniorów do reprezentacji seniorskiej. Mazur zaś przejął ją w 1998 r., po dymisji poprzednika.


Złoci medaliści MŚ juniorów w Bahrajnie 1997:

Paweł Zagumny (Czarni Radom), Łukasz Kruk (Solo Morze Szczecin), Paweł Papke (Mostostal Kędzierzyn Koźle), Grzegorz Szymański (SMS Rzeszów), Robert Szczerbaniuk (SMS Rzeszów), Marcin Prus (SMS Rzeszów), Radosław Wnuk (SMS Rzeszów), Piotr Gruszka (Yawal AZS Częstochowa), Dawid Murek (Yawal AZS Częstochowa), Sebastian Świderski (Stilon Gorzów), Michał Chadała (Yawal AZS Częstochowa), Krzysztof Ignaczak (Chełmiec Wałbrzych)


Fot. PAP / Jacek Kostrzewski

Siatkówka w Polsce – przełom wieków

Łukasz Kadziewicz, wicemistrz świata z Tokio 2006: Urodziłem się w idealnych czasach siatkówki o dwóch twarzach. Na początku takiej mało profesjonalnej, akademickiej, a potem widziałem wielki boom. Wielkie imprezy, wielkie mecze w wielkich halach. To była przyjemność być pełnoprawnym członkiem tego środowiska w tych czasach. To było fantastyczne być świadkiem tej transformacji, rosnącej popularności i rozwoju siatkówki19.


REWOLUCJA „MAŁEGO RYCERZA”

Na przełomie XX i XXI w. siatkówka staje się w Polsce coraz popularniejsza. Od 1998 r. Polacy dzięki udziałowi w meczach Ligi Światowej mogą się mierzyć z najlepszymi drużynami. W 2001 r. zorganizowaliśmy finał tego prestiżowego turnieju w katowickim Spodku. Według oceny prezesa FIVB Rubéna Acosty był to najlepszy finał LŚ pod względem organizacji i klimatu. Niesamowite wrażenie zrobiła na ekspertach i zawodnikach wyjątkowo żywiołowa publiczność.

(…) stworzyła niezapomnianą atmosferę. Tumult był tak wielki, że zawodnicy musieli krzyczeć, żeby się usłyszeć – relacjonował reporter „Przeglądu Sportowego”20.

Polscy siatkarze zawsze podkreślali, że gorący doping niesie ich podczas gry. Popularność siatkówki wciąż rosła, a w 2003 r. w Polsce zaczęto rozgrywać też memoriał Huberta Wagnera.


Memoriał Huberta Jerzego Wagnera

Gdy w 2002 r. legendarny trener zginął w wypadku (za kierownicą dostał ataku serca), siatkarski świat postanowił go uhonorować. Od 2003 r. w różnych miastach Polski rozgrywany jest siatkarski turniej towarzyski z udziałem czołowych drużyn świata – memoriał jego pamięci. Organizuje go Fundacja Huberta Jerzego Wagnera.


Koperta pierwszego dnia obiegu wydana przez Pocztę Polską w 2014 r. w ramach emisji „Wybitni polscy trenerzy”. Bohaterami serii obok Wagnera byli: Kazimierz Górski, Feliks Stamm i Henryk Łasak
Źródło: Poczta Polska S.A.

Po pierwszych meczach w Lidze Światowej kadra mężczyzn powoli pięła się w górę, choć jeszcze grała nierówno (zdarzały się spotkania zachwycające, jak również żenująco słabe). I mimo że Polakom brakowało odporności psychicznej w starciu z najsilniejszymi drużynami, powoli wchodzili do przedpokoju europejskiej czołówki. W 2001 r. na mistrzostwach Europy w Ostrawie zajęli piąte miejsce (mimo sporych kontrowersji związanych z odsunięciem trenera kadry Ryszarda Boska, który wywalczył z nią ten awans). Nasi reprezentanci dobijali się do strefy medalowej: zajęli piąte miejsce w Lidze Światowej w 2002 r. i piąte miejsce na ME w Berlinie w 2003 r. (Piotr Gruszka został wybrany na najlepszego atakującego turnieju). A w 2004 r. po ośmioletniej przerwie polscy siatkarze pojechali na olimpiadę w Atenach, gdzie również zajęli piątą lokatę.

Od kiedy jednak w 2005 r. nastał czas Raúla Lozano, Polacy medalowe przedpokoje zostawili za sobą. I nic już nie było takie jak przedtem.

Niewysoki, temperamentny Argentyńczyk był pierwszym niepolskim trenerem naszej kadry. Niektórzy komentatorzy i działacze kręcili na to nosem, jednak gdy przyszły pierwsze sukcesy, bardzo szybko przestali. Lozano miał to, czego siatkarzom brakowało i co kiedyś miał Wagner: żelazną dyscyplinę, wolę walki, ściśle określony plan, strategię. Przy nim siatkarze poczuli się pewniej. Poczuli, że mogą wygrywać z największymi. Bo drużyna, mimo że bardzo młoda, miała już doświadczenie w międzynarodowych imprezach. Prawdziwa rewolucja musiała się dokonać w głowach zawodników. Za sprawą „Małego Rycerza” tak się właśnie stało. Przykład Złotek i ich spektakularnego sukcesu również spowodował, że uwierzyli, iż przełom w polskiej siatkówce jest możliwy.

Piotr Gruszka wspominał: Byliśmy grupą charakternych wariatów, przekonanych, że nie po to przez pół roku zapieprzamy, żeby niczego nie osiągnąć. Był czas na pracę, ale gdy trener pozwalał pójść na piwo i ktoś się decydował, szli z nim wszyscy21.

Argentyńczyk jednak pilnował dyscypliny – za jeden wyskok z alkoholem nie wziął na ME do Rzymu (2005 r.) trzech zawodników. To wstrząsnęło siatkarzami; od lat 80. trenerzy patrzyli na podobne akcje przez palce. „Mały Rycerz” potrafił trzymać zawodników w ryzach. Imponował im swoją wiedzą i przygotowaniem.

Raúl Lozano na zgrupowaniu kadry w Spale, 2005 r.
Fot. Grzegorz Michałowski / newspix.pl

W Lidze Światowej polscy siatkarze zajęli z nim czwarte miejsce, na ME w Rzymie w 2005 r. – piąte. To była jednak tylko rozgrzewka przed mistrzostwami świata w Tokio 2006.

Przed tym wyjazdem Lozano mówił, że liczy na piąte, szóste miejsce. Mocno walczył o to, by drużyna naprawdę się zgrała. I udało się. Maciej Kosmol, współpracownik trenera, statystyk reprezentacji, opisywał:

Prawie 8 miesięcy drużyna była razem. (…) Związek zawiesił rozgrywki ligowe, by zawodnicy mogli być razem. Wszyscy byli głodni sukcesu i ciężko pracowali, by go osiągnąć. Nie przypominam sobie, żeby reprezentacja, ani wcześniej, ani później, była ze sobą tyle czasu. W sportach zespołowych, gdzie są rozgrywki ligowe, to po prostu niespotykane. Dzięki temu, zbudowała się drużyna22.

TOKIO 2006

„Mam syna! Mam synaaaaa!” – ten wrzask na korytarzu w japońskim hotelu zelektryzował siatkarzy i obsługę. Michał Winiarski, nasz przyjmujący, tuż po historycznym meczu Polska – Rosja w Japonii dowiedział się, że został ojcem Oliwiera.

Jeeeest! To jest fantastyczna sprawa! To jest to, na co czekaliśmy tyle lat! To są siatkarskie pokolenia… Polacy wychodzą z głębokiej defensywy, pokazując klasę światową! – krzyczeli rozentuzjazmowani komentatorzy po tym meczu. Był 28 listopada 2006 r. Polska wygrała z Rosją.

Co to było za spotkanie! Polacy szli przez turniej, ogrywając wszystkie zespoły do zera. Ale wiedzieli, że jeśli przegrają ze Sborną, przepadną (to był mecz o półfinał). Było bardzo dramatycznie. Na początku Michał Winiarski, nasz przyjmujący, myślał: „No nie, teraz ich walniemy!”. Po przegranych dwóch setach spuścił z tonu: „Kurde, przegramy”23. Wydawało się, że wszystko stracone.

Wtedy Lozano zarządził zmiany: wprowadził Grzegorza Szymańskiego i Piotra Gruszkę. Zagrali koncertowo, dla Szymańskiego był to mecz życia. Groźni Rosjanie zaczęli się gubić. A kiedy Łukasz Kadziewicz zaserwował prosto w ich lidera Siemiona Połtawskiego… W pierwszych setach Rosjanin był nie do zatrzymania, a teraz uciekał przed piłką polskiego siatkarza (uderzyła go w plecy) i mit niezwyciężonej Rosji prysł. Gwóźdź do jej trumny – i ostatni punkt – wbił Szymański w tie-breaku. Nasi reprezentanci ograli Rosjan 3 : 2. Ci byli tak zdruzgotani porażką, że nawet nie pogratulowali Polakom.

Po tym meczu Polacy koncertowo pokonali również Serbię 3 : 0.

Polacy zaprezentowali się znakomicie, wszystko robili perfekcyjnie. To piękna siatkówka. (…) Wasi gracze grają zespołowo, to stanowi ich siłę – przyznał po meczu zawodnik pokonanej drużyny, jeden z najlepszych siatkarzy w tym czasie, Vladimir Grbić24.

Co prawda w finale z Brazylią Polacy nie ugrali ani jednego seta, zaprezentowali się słabo (tak słabo, że Winiarski sam przyznał, że obejrzał ten mecz dopiero po kilkunastu latach). Jednak wtedy Brazylia była poza zasięgiem chyba każdego zespołu – grała, jak to określał „Przegląd Sportowy”, „siatkówkę galaktyczną”. A my odnieśliśmy ogromny sukces po latach niebytu w siatkarskim panteonie. Paweł Zagumny (pseudonim „Guma”) został wybrany na najlepszego rozgrywającego turnieju, a Mariusz Wlazły, 23-letni atakujący (pseudonim „Szampon”), znalazł się w gronie trzech nominowanych do tytułu MVP – najlepszego gracza turnieju.


MŚ Tokio 2006 – hołd dla Gołasia

Swoje srebro siatkarze zadedykowali Arkadiuszowi Gołasiowi – zdolnemu siatkarzowi, koledze z reprezentacji, który zginął w wypadku w 2005 r. Podczas ceremonii wręczenia medali wyszli na podium w jednakowych granatowych koszulkach z jego numerem (16) i nazwiskiem.


Finał obejrzało 8 mln Polaków. W szkołach mecze MŚ wyświetlano na specjalnie zorganizowanych pokazach w aulach, w miastach – na telebimach. Gdy sportowcy wrócili do kraju, przecierali oczy ze zdumienia: na lotnisku witały ich tłumy, udzielali wywiadów, zostali odznaczeni przez prezydenta (Złote Krzyże Zasługi). Na placu Zamkowym spotkało się z nimi 7 tys. fanów. Lozano został trenerem roku w plebiscycie „Przeglądu Sportowego”. Siatkówka, przez lata w cieniu innych dyscyplin, wyszła na pierwszy plan, stała się sportem medialnym. Piotr Gruszka, Paweł Zagumny, Mariusz Wlazły, Michał Winiarski, Łukasz Kadziewicz, Sebastian Świderski, Michał Bąkiewicz i inni stali się, podobnie jak ich trener, bohaterami narodowymi, a w Polsce, ku ich zaskoczeniu, rozpętało się szaleństwo.

Raúl Lozano: Wchodzę do pizzerii w Warszawie, a klienci wstają i biją mi brawo. Gdzie zresztą nie jem, nie płacę, bo właściciel macha rękami i woła, że firma stawia. (…) Dzwoniło do mnie dwóch przyjaciół i zdumieni pytali, czym dekorował mnie prezydent. A ja wszystkim powtarzam – jeśli kilkanaście tysięcy ludzi przychodzi tylko po to, by nas powitać, jakbyśmy byli gwiazdami rocka, to mi to wszystko zdaje się po prostu nierealne25.

Na turniejach, w których grali Polacy, przebojem stała się Pieśń o małym rycerzu z Pana Wołodyjowskiego, śpiewana przez tysiące gardeł. Na cześć Lozano.


Srebrni medaliści MŚ w Tokio 2006

  • Trener: Raúl Lozano
  • Skład polskiej drużyny: Michał Winiarski, Piotr Gruszka, Daniel Pliński, Paweł Zagumny, Wojciech Grzyb, Łukasz Żygadło, Mariusz Wlazły, Łukasz Kadziewicz, Grzegorz Szymański, Sebastian Świderski, Piotr Gacek (libero), Michał Bąkiewicz

Trener kładł jednak duży nacisk na to, by zawodnikom nie uderzyła do głowy woda sodowa. Jego przepis: trenować bardzo ciężko i analizować technikę rywali. Wiedział, że przed siatkarzami jeszcze sporo pracy. Chciał uniknąć gwiazdorzenia, z którym spotkał się w zawodowym sporcie (niekoniecznie w Polsce).

Niestety, sportowcy też często zachowują się jak urzędnicy w państwowej firmie, w której o nic nie trzeba się starać, wystarczy być. Takim delikwentom nie sprawia różnicy, czy zaatakują precyzyjnie, czy dwa metry w aut, odbijają sobie piłkę dalej, jakby nic się nie stało. Ich nie potrzebujemy – powiedział26.

Kolejne występy kadry nie były już tak zachwycające. W 2007 r. na mistrzostwach Europy w Moskwie Polacy zagrali zaskakująco słabo i zajęli dopiero 11. miejsce. Trener i siatkarze solidarnie brali winę na siebie. Potem było lepiej, ale bez miejsca na pudle w Lidze Światowej (czwarta lokata) rozgrywanej w Katowicach w 2007 r. W tym samym roku z powodu problemów zdrowotnych Wlazły zawiesił swój udział w kadrze, o co niektórzy koledzy mieli do niego pretensje.

Na olimpiadzie w Pekinie (2008 r.) siatkarze zagrali dobrze i walczyli z ogromną zaciętością, ale zajęli dopiero piąte miejsce. Choć nikt w Polsce nie winił ich za ten wynik, nie mogli przeboleć zmarnowania szansy na powtórzenie wyczynu złotej ekipy z Montrealu. Na otarcie łez pozostały im nagrody indywidualne: dla Sebastiana Świderskiego (najlepszy atakujący), Pawła Zagumnego (najlepszy rozgrywający) i Michała Winiarskiego (najlepszy przyjmujący tych igrzysk).

Po tym turnieju Lozano został zwolniony z funkcji trenera przez PZPS. Mimo to do dziś cieszy się w Polsce popularnością. Następni trenerzy kontynuowali to, co zbudował, dorzucali też swoje cegiełki – pozwalali błyszczeć kolejnym, młodszym zawodnikom. Wschodziły nowe gwiazdy, m.in. atakujący Bartosz Kurek, zwany przez kolegów „Kurczakiem”. Polska na stałe zagościła na salonach siatkarskiej Europy.

Mistrzostwa świata w Japonii w 2006 r. Przerwa techniczna w meczu Polska – Rosja
Fot. Jacenty Dedek / REPORTER / East News
MISTRZOWIE EUROPY 2009

Daniel Castellani, który przejął kadrę po Lozano (kolejny Argentyńczyk), sprawił wielką niespodziankę – jego zespół, zdziesiątkowany przez kontuzje (nie grało kilku czołowych zawodników: Wlazły, Winiarski, Świderski), pełen młodych graczy, zdobył złoty medal na mistrzostwach Europy w Izmirze w 2009 r. To nie udało się nawet złotej drużynie Wagnera! Świetny turniej rozegrał tam Piotr Gruszka, który został wybrany na MVP. To on wbił ostatni punkt – gwóźdź do trumny francuskich rywali w finałowym meczu, który wygraliśmy 3 : 1 (w półfinałowym zresztą także – Bułgarów pokonaliśmy

3 : 0). „Walczyliście ładnie, wspaniale” – ocenił uczciwie Stéphane Antiga, siatkarz pokonanego zespołu Francji i późniejszy trener naszej kadry.

Po raz kolejny Polacy oszaleli. Kibice brali urlopy, by powitać zwycięską drużynę na Okęciu, mecz finałowy z Francją był transmitowany na telebimie na placu Piłsudskiego. Siatkarze jeździli po mieście odkrytym autobusem, śpiewając: „Mamy medala!”, i pozdrawiając fanów stojących po obu stronach drogi. Spotkali się z kibicami na placu Piłsudskiego, byli z wizytą u premiera. W plebiscycie „Przeglądu Sportowego” zostali wybrani na drużynę roku 2009.

To był bardzo dobry, bardzo zgrany team. I taki, w którym praktycznie każdy mógł zastąpić każdego, o niezwykle wyrównanym poziomie. „Przegląd” wyrokował: „W Turcji narodził się zespół, z którego będziemy dumni przez lata” – i były to prorocze słowa. Choć po drodze zdarzały się wpadki, Polacy przez kolejne lata udowadniali, że stali się drużyną światowej klasy.

Z następnym szkoleniowcem, Włochem Andreą Anastasim, tylko w 2011 r. siatkarze trzy razy stawali na podium międzynarodowych turniejów. Zajęli trzecie miejsce w Lidze Światowej (Gdańsk, 2011 r.) – w tym meczu mocno świeciła gwiazda Bartosza Kurka. Na mistrzostwach Europy w tym samym roku w Moskwie siatkarze zdobyli brązowy medal (po raz kolejny pokonali Rosję), a w Pucharze Świata (w którym byli nieobecni od 30 lat!) wywalczyli drugie miejsce.

Rok później Polacy wygrali Ligę Światową (po raz pierwszy w historii) oraz zakwalifikowali się do ćwierćfinału igrzysk olimpijskich w Londynie. I choć nie wszystkie imprezy wypadały Polakom tak dobrze, było to preludium do kolejnego przełomu – w 2014 r. Jego współautorem był pokonany przez Polaków w Izmirze Stéphane Antiga, powołany na trenera polskiej kadry (decyzję ogłoszono w 2013 r., gdy był jeszcze zawodnikiem).



Oni zdobyli złoty medal ME w Izmirze (2009 r.)

  • Trener: Daniel Castellani
  • Skład polskiej drużyny: Piotr Nowakowski (ur. w 1987 r.), Piotr Gruszka (1977), Daniel Pliński (1978), Paweł Zagumny (1977), Bartosz Kurek (1988), Jakub Jarosz (1987), Zbigniew Bartman (1987), Marcel Gromadowski (1985), Paweł Woicki (1983), Michał Ruciak (1983), Piotr Gacek (1978), Krzysztof Ignaczak (1978), Michał Bąkiewicz (1981), Marcin Możdżonek (1985)

Michał Kubiak, trener Andrea Anastasi i Jakub Jarosz. Mecz Polska – Japonia w ramach Pucharu Świata. Osaka, 2011 r.
Fot. PAP / Jacek Kostrzewski
PODWÓJNIE ZŁOCI

Polska, 2014 r.

Trybuny zatrzęsły się od braw, na parkiecie zawirowała setka tancerek… Było to „przedstawienie, którego światowa siatkówka jeszcze nie widziała (…), nigdy nie było takiego show” – relacjonował korespondent „La Gazzetta dello Sport”. W Polsce w kawiarnianych ogródkach lub przed telebimami na placach trudno było o wolne miejsce.

30 sierpnia 2014 r., Stadion Narodowy w Warszawie pęka w szwach. Ponad 60 tys. ludzi śpiewa a cappella hymn Polski. Takiej oprawy nie miał nigdy przedtem żaden mecz siatkówki na świecie. A na boisku, otoczeni ubraną

na biało-czerwono publicznością, siatkarze Stéphane Antigi (przyznawali potem, że mieli miękkie kolana). W spotkaniu otwarcia mistrzostw świata mierzyli się z Serbią. Mieli do stracenia wszystko – i to przed własną publicznością.

Pomysł rozegrania meczu otwarcia na Stadionie Narodowym był doskonały. Ale ryzyko ogromne. Po pierwsze – gdyby Polacy, na których nikt nie stawiał w walce o medal, przegrali spotkanie zorganizowane z taką pompą, dostaliby baty od kibiców. Po drugie – sam skład reprezentacji był ryzykowny. Antiga przekonał do powrotu do kadry naszego wybitnego atakującego Mariusza Wlazłego (który odszedł z niej kilka lat wcześniej, więc nie miał dużo czasu na zgranie się z resztą) i nie mniej wybitnego rozgrywającego Pawła Zagumnego (który miał już swoje lata i szczerze stwierdził, że nie wie, czy podała trudom całego sezonu). W kontrowersyjnych okolicznościach, tuż przed turniejem, z kadry wypadł Bartosz Kurek. Nie wspominając już o tym, że sam Antiga był debiutantem – bezpośrednio przed objęciem kadry grał jako zawodnik w Skrze Bełchatów, więc na szkolenie nie zostało mu wiele czasu… Nic dziwnego, że dzień przed pierwszym meczem w ogóle nie spał. A drużyna narodowa, po rozczarowujących występach na ME (Dania, dziewiąte miejsce) i olimpiadzie w Londynie, mówiąc delikatnie: do faworytów nie należała. Nie wierzyły w nią nawet rodzime media.

Ryzyko się jednak opłaciło – Polacy w pięknym stylu pokonali Serbię 3 : 0. Mariusz Wlazły odnalazł się koncertowo na swojej ulubionej pozycji, czyli w ataku. A mecz był transmitowany na żywo do 163 krajów świata.

Kolejne starcia Polaków były zacięte (3 : 2 z Irańczykami, Francuzami, Rosjanami, 3 : 1 z Niemcami w półfinale). Siatkarze, podobnie jak kiedyś podopieczni Huberta Wagnera, wygrywali długie, wyczerpujące mecze. Niespodziewanie bardzo dramatyczny okazał się pojedynek z Iranem – obie drużyny grały o wszystko. Irańczycy byli niespodziewanie walecznymi przeciwnikami, a z boiska musiał zejść kontuzjowany Michał Winiarski, kapitan polskiej ekipy i jeden z najlepiej punktujących w zawodach. Zastąpił go młodziutki Mateusz Mika, który świetnie sobie radził w tym turnieju. Wygraliśmy ten mecz.

Siatkarze podczas gry stosowali swoistą taktykę prowokowania rywali – Michał Kubiak, zadziorny i pyskaty, został ukarany za dyskusję pod siatką, ale odniósł skutek. Zirytowani Brazylijczycy przegrali pierwszy mecz z Polską w fazie grupowej 2 : 3 (rozgoryczeni, narzekali na polskiego przyjmującego; Kubiak skwitował ich żale po swojemu: „Mogli się popłakać i poskarżyć mamie”).

Niezwyciężeni Canarinhos przegrali z polskim zespołem po raz drugi, w finale (1 : 3)! Polacy wykazali się wtedy ogromnym opanowaniem. Nie załamali się po pierwszym przegranym secie, walczyli jak wytrawni sportowcy, spokojnie i do końca. Odegrali się na Brazylijczykach za porażkę w finale w Tokio (2006 r.). To była już inna, silniejsza polska drużyna – i inna Brazylia. Polscy siatkarze, dokładnie po 40 latach od sukcesu złotej drużyny Wagnera w Meksyku, znowu stanęli na najwyższym stopniu podium MŚ.

Ten mecz oglądało 17 mln Polaków; w strefie kibica pod samym Spodkiem w Katowicach – 40 tys. Na najlepszego atakującego oraz gracza turnieju (MVP) wybrano rozgrywającego turniej życia Mariusza Wlazłego, a Karol Kłos został ogłoszony najlepiej blokującym.

Znaczki wydane przez Pocztę Polską z okazji mistrzostw świata w piłce siatkowej rozgrywanych w Polsce, 2014 r.
Źródło: Poczta Polska S.A.

Po tym turnieju jednak podpory polskiej drużyny: Wlazły, Zagumny (uznawany za jednego z najlepszych rozgrywających na świecie), Krzysztof Ignaczak i Michał Winiarski, ogłosiły w Spodku zakończenie swojej kariery reprezentacyjnej. Zawodnicy ci dostali owację na stojąco. Wlazły przyznał, że wrócił do kadry na mistrzostwa świata po to, by się z nią pożegnać. „Piękniejszego pożegnania nie mogłem sobie wymarzyć” – podkreślał. Po MŚ odcisnął swoje dłonie w łódzkiej Alei Gwiazd Sportu.

Z kolei zagraniczne media rozpływały się w zachwytach nie tylko nad grą Polaków, ale także nad organizacją MŚ w „siatkarskiej ziemi obiecanej”.


Drugie złoto MŚ po 40 latach – Polska 2014

  • Trener: Stéphane Antiga
  • Skład polskiej drużyny: Piotr Nowakowski, Michał Winiarski (kapitan), Dawid Konarski, Paweł Zagumny, Karol Kłos, Andrzej Wrona, Mariusz Wlazły, Fabian Drzyzga, Michał Kubiak, Krzysztof Ignaczak, Paweł Zatorski, Marcin Możdżonek, Mateusz Mika, Rafał Buszek

Finałowy mecz Polska – Brazylia podczas mistrzostw świata w 2014 r.
Fot. PAP / Bartłomiej Zborowski
Włochy, 2018 r.

Bartosz Kurek unosi wysoko ramię, lekki ruch nadgarstkiem… pach! Lecąca 114 km na godzinę piłka trafia przyjmującego drużyny Brazylii Luiza Felipe Fontelesa tak mocno, że ten się przewraca. „Pokaz siły” – komentują to zagranie w drugim secie dziennikarze. To nasz mecz finałowy z Brazylią w mistrzostwach świata we Włoszech. Jest 30 września 2018 r.

W trzecim secie, po ostatnim uderzeniu Kurka, Polska wygrywa 3 : 0, podnosi się wrzawa. Fabian Drzyzga, nasz rozgrywający, przeskakuje krzesła na widowni i biegnie do ojca, który komentuje ten mecz dla telewizji.

„Idzie mój syn! Mój ty złoty medalisto, chodź, kochany! Kocham cię, synu!” – krzyczy wzruszony Wojciech Drzyzga, komentator meczu i były reprezentant Polski. To, czego nie udało się zdobyć ojcu, Fabian osiągnął z drużyną po raz drugi. Polacy obronili tytuł mistrzów świata.

I pomyśleć, że Polska była najniżej notowanym u bukmacherów zespołem w historii, który później zdobył medal! A że nikt na nią nie stawiał? A że po poprzednich MŚ i odejściu gwiazd drużyna trochę się pogubiła (5. miejsce na IO w Rio 2016, 10. miejsce na ME w Krakowie, Katowicach, Szczecinie i Gdańsku w 2017 r.)? Jak widać, odbiła się od dna.

Na mistrzostwach świata w 2018 r. to była już całkiem inna ekipa – odrodzony jak Feniks z popiołów Kurek w ataku zamiast Wlazłego, Fabian Drzyzga godnie zastępował Pawła Zagumnego na rozegraniu, sporo młodych zawodników paliło się, by wykorzystać swoją szansę.

Był jeszcze on, trener Vital Heynen, który przejął kadrę w lutym 2018 r. Wariat z Belgii („Nie jestem normalny”), były szkoleniowiec m.in. reprezentacji Niemiec (utytułowany), który naszą ekipę z tego dna wyciągał. Jego zasługą było w ciągu zaledwie siedmiu miesięcy stworzenie z grupy bardzo dobrych zawodników genialnego zespołu. Takiego, który potrafił się podnieść psychicznie po dwóch przegranych meczach na MŚ w 2018 r. – i wygrać ten turniej.

Myślę, że nie do końca chodziło o nasze indywidualne umiejętności, a bardziej o siłę tkwiącą w całej drużynie. Pod tym względem byliśmy zdecydowanie najlepsi na świecie. W kluczowych momentach nie dochodziło między nami do najdrobniejszych nieporozumień – ocenił Kurek27.

Podobnie jak Wagnera, tak i Heynena zawsze interesowało tylko jedno: złoto.

Płakałem, gdy ponosiłem porażkę. Nawet jako dziecko chciałem zawsze zwyciężać za wszelką cenę – przyznał trener (który nie lubi być porównywany z Wagnerem)28.

Belg to oryginał: żeby trenować Polaków, obiecywał PZPS-owi, że nauczy się polskiego, i przywiózł mu medale z czekolady. Jest nazywany „szarlatanem siatkówki”, na treningach używał wózków z supermarketu do odbijania piłek. Z początku nieco irytował zawodników, ponieważ zawsze chciał mieć ostatnie słowo i strasznie krzyczał podczas ćwiczeń. W końcu jednak przekonał ich do siebie – bo jego metody działały. Pucołowaty i gadatliwy, potrafił ich krótko trzymać, ale też spowodować, że dobrze się razem czuli.

Sprawił, że w krótkim czasie starzy zgrali się z młodymi, a atmosfera w zespole z ciężkiej stała się bardzo dobra. Sportowcy żartowali, dużo czasu spędzali razem, np. grając w planszówki (wcześniej, po krótkim epizodzie z trenerem Ferdinando De Giorgim, nie byli w najlepszej formie). Belg przetasował kadrę: powołał do szerokiego składu dziewięciu debiutantów oraz młodszych graczy z pewnym doświadczeniem (Jakub Kochanowski, Aleksander Śliwka, Artur Szalpuk). Dbał o nich i o atmosferę w ekipie.

Podczas MŚ [Heynen] też potrafił huknąć, ale nie na wszystkich – szerokim łukiem omijał najmłodszych. Ciosy przyjmowałem ja, Michał Kubiak, Grzesiek Łomacz, Fabian Drzyzga czy Bartek Kurek. Vital pokazał, że ma jaja. Trenerzy często robią odwrotnie – boją się zrugać starszych, bo jeszcze coś im odpowiedzą, a młodszy nie będzie miał tyle odwagi – opowiadał libero Paweł Zatorski29.

Reprezentanci Polski podczas mistrzostw świata w 2018 r.
Fot. PAP / Maciej Kulczyński

Dał też szansę Kurkowi. To nie było oczywiste posunięcie – przed MŚ siatkarz nie był w szczytowej formie i komentatorzy uważali go za gasnącą gwiazdę. „Kurczak” po trudnej walce o miejsce w reprezentacji zdobył zaufanie trenera i kolegów. Wcześniej musiał się uporać z samym sobą, własnymi ambicjami i trudnymi doświadczeniami. Miał swoje wielkie wzloty, takie jak świetnie rozegrany turniej i złoto w LŚ 2012, i upadki: brak powołania na MŚ 2014 i towarzysząca temu fala krytyki ze strony komentatorów i kibiców oraz zerwanie kontraktu w Japonii z powodu depresji, o której otwarcie mówił30. Siatkarz bardzo chciał udowodnić, że nie zawiedzie pokładanego w nim zaufania. Na mistrzostwach świata w 2018 r. to był już inny zawodnik – dojrzalszy niż kiedyś, skupiony, z każdym meczem grał lepiej. Jednym słowem: MVP.

Ogromną siłą drużyny Heynena na MŚ w 2018 r. był równy poziom zawodników – każdy zmiennik, który wchodził, mógł grać jak partner z pozostałymi. Ponadto zespół miał prawdziwego przywódcę na boisku, kapitana Michała Kubiaka (tego, który kiedyś kłócił się pod siatką z Brazylijczykami).

(…) jego warunki fizyczne nie rzucają na kolana. Kubi ma za to niesamowity charakter i predyspozycje psychiczne, które sprawiają, że jest najlepszy. Podczas meczu potrafi żywiołowo reagować, nie boi się wymienić kilku mocnych zdań z przeciwnikami. To twardy gracz. Kubiak sam nigdy nie kreował się na lidera. Nie pchał się tam. Umiejętności i charyzma uczyniły z niego lidera z prawdziwego zdarzenia, jakiego reprezentacja Polski wcześniej nie miała i długo mieć nie będzie – powiedział Marcin Możdżonek31.

Gdy w meczu z Argentyną na tych mistrzostwach świata zabrakło kapitana, siatkarze się pogubili i przegrali 2 : 3 (to był moment największego kryzysu). Kubiak ciężko zachorował, ale – ryzykując poważny uraz – wrócił do gry, by pomóc drużynie. I był jednym z najlepszych siatkarzy. W arcytrudnym półfinale z USA świetnie atakował.

Ten mecz był o wiele trudniejszy od finału, o wiele bardziej wymagający – wymagał nie tylko umiejętności, ale też odporności psychicznej. Amerykanie, faworyci tych MŚ, rozgrywali doskonały turniej, a ich lider Matthew Anderson nie miał sobie równych, mylił się bardzo rzadko (tuż po tych mistrzostwach jednak zawiesił karierę w klubie – on również walczył z depresją). Polacy wytrzymali obciążenie psychiczne po tym, jak przegrali dwa sety z rzędu (drugi i trzeci). Podnieśli się i pokonali Amerykanów w emocjonującym tie-breaku 15 : 11. W meczu błyszczał m.in. jeden z najmłodszych graczy, Aleksander Śliwka.

W finale z kolei zagraliśmy z Brazylią – i komentatorzy byli pełni podziwu dla opanowania polskich siatkarzy. Byli już nie do zatrzymania, a „gdy [Kurek] wbił gwoździa bez bloku na 22 : 17, wydawało się, że podłoga się ugięła”32.

Poza Kurkiem – MVP turnieju – Kubiak został uznany za jednego z dwóch najlepiej przyjmujących, Zatorski za najlepszego libero, a Piotr Nowakowski wyróżniony jako środkowy. Kurek został również wybrany przez Europejską Konfederację Piłki Siatkowej (CEV) na najlepszego siatkarza 2018 r.

Polacy w pięknym stylu obronili tytuł mistrzów świata z 2014 r. – co nie udało się żadnemu polskiemu zespołowi w żadnej dyscyplinie. Nawet złotej drużynie Wagnera.

Znaczki wydane przez Pocztę Polską w związku ze zdobyciem przez reprezentację Polski złotego medalu na mistrzostwach świata w 2018 r.
Źródło: Poczta Polska S.A.

Trzecie złoto MŚ – Włochy 2018

Trener: Vital Heynen

Skład polskiej drużyny: Piotr Nowakowski, Dawid Konarski, Bartosz Kurek, Artur Szalpuk, Damian Schulz, Damian Wojtaszek, Fabian Drzyzga, Grzegorz Łomacz, Michał Kubiak (kapitan), Aleksander Śliwka, Jakub Kochanowski, Paweł Zatorski, Bartosz Kwolek, Mateusz Bieniek


***

Z takimi liderami siatkarze mogą walczyć o kolejne medale. Do szczęścia brakuje im jeszcze olimpijskiego złota. IO mają się odbyć w Tokio w lipcu i sierpniu 2021 r. (zostały przełożone z roku 2020 z powodu pandemii koronawirusa). Apetyty kibiców wzrosły po historycznym sukcesie siatkarzy Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, którzy pokonali Itas Trentino 3 : 1 w finale Ligi Mistrzów. To pierwszy triumf polskiego klubu w tych rozgrywkach. Ostatnie równie prestiżowe zwycięstwo drużyna z Polski osiągnęła w 1978 r. (zwycięstwo Płomienia Milowice w Pucharze Europy).

W narodowej kadrze występuje aż pięciu siatkarzy ZAKSY. Czy przyczynią się do tego, że 57 lat po historycznym medalu polskich siatkarek z Tokio nasza reprezentacja znów będzie przeżywała w tym mieście swoje wielkie chwile?

Parada siatkarzy ZAKSY ulicami Kędzierzyna po triumfie w Lidze Mistrzów
Fot. PAP / Krzysztof Świderski

Michał Kubiak, kapitan (zawodnik japońskiego klubu Panasonic Panthers):

Jesteśmy zdeterminowani, żeby zdobyć złoty medal. Niektórzy z nas już przegrali dwa razy (w IO), niektórzy raz. (…) Moje marzenie to igrzyska i mistrzostwa Europy, bo ja nie mam złota, a chciałbym bardzo je mieć – i odjechać na białym koniu33.


Przypisy

  • 1 K. Mecner, Historia siatkówki…, op. cit., s. 66.
  • 2 S. Brzósko, Upadek ze szczytów. Polska na 8. miejscu, „Przegląd Sportowy”, 2.10.1978.
  • 3 E. Kowalczyk, J. Radomski, Ludzie ze złota. 20 rozmów o tym, jak zostaje się mistrzem, Ringier Axel Springer Polska, Warszawa 2019, s. 254.
  • 4 K. Mecner, G. Wagner, Kat. Biografia Huberta Wagnera, Agora, Warszawa 2014, s. 189.
  • 5 K. Mecner, Gdzie są chłopcy z tamtych lat, „Sport”, 6.06.1994.
  • 6 A. Niemczyk, M. Bobakowski, Andrzej Niemczyk. Życiowy tie-break, Sine Qua Non, Kraków 2015, s. 47.
  • 7 Ibidem, s. 48.
  • 8 K. Mecner, G. Wagner, op. cit., s. 168.
  • 9 A. Niemczyk, M. Bobakowski, op. cit., s. 173.
  • 10 Ibidem, s. 115.
  • 11 S. Kalisz, Małgorzata Glinka: czułam się jak superbohaterka, TVP Sport HD, 15.12.2019, https://sport.tvp.pl/45803111/malgorzata-glinka-czulam-sie-jak-superbohaterka-pozniej-pozostala-tylko-modlitwa-wywiad (data dostępu: 26.04.2021).
  • 12 K. Mecner, Historia siatkówki…, op. cit., s. 290.
  • 13 K. Drąg, Glinka-Morgentale wspomina złote lata, „Przegląd Sportowy”, 30.04.2020.
  • 14 A. Niemczyk, M. Bobakowski, op. cit., s. 135.
  • 15 P. Bobakowski, „Mała woda sodowa była”. Katarzyna Skowrońska-Dolata o triumfie na ME, WP Sportowe Fakty, 25.09.2020, https://sportowefakty.wp.pl/siatkowka/901765/siatkowka-mala-woda-sodowa-byla-katarzyna-skowronska-dolata-o-triumfie-na-me (data dostępu: 26.04.2021).
  • 16 Ibidem.
  • 17 Z. Ambroziak, Jesteś za duży, żeby przegrać, „Gazeta Wyborcza SPORT”, 26.10.1994.
  • 18 K. Mecner, G. Wagner, Kat…, op. cit., s. 243.
  • 19 J. Petz, Słynny siatkarz Łukasz Kadziewicz o biznesie w Radomiu – restauracji Pa Ta Thai i… legendzie Roberta Prygla, „Dziennik Zachodni”, 23.10.2020.
  • 20 K. Drąg, Polski fenomen, „Przegląd Sportowy”, nr 123, 28.05.2001.
  • 21 E. Kowalczyk, J. Radomski, op. cit., s. 277.
  • 22 P. Chłystek, „Zbudowała się drużyna”, „Przegląd Sportowy”, 4.12.2016, https://sport.onet.pl/siatkowka/mistrzostwa-swiata-siatkarzy/zbudowala-sie-druzyna/fbt2pp (data dostępu: 26.04.2021).
  • 23 E. Kowalczyk, J. Radomski, op. cit., s. 168.
  • 24 Cyt. za: Kadr, Rav, Powiedzieli, „Przegląd Sportowy”, nr 279, 1.09.2006.
  • 25 R. Stec, Raúl Lozano: Polsce będę wdzięczny do końca życia, „Gazeta Wyborcza”, 11.12.2006.
  • 26 Ibidem.
  • 27 E. Kowalczyk, J. Radomski, op. cit., s. 24.
  • 28 Ibidem, s. 50.
  • 29 Ibidem, s. 97.
  • 30 M. Kalinowski, Bartosz Kurek. Mistrz jest trochę niepokorny, „Sport”, 5.10.2018, https://sportdziennik.com/bartosz-kurek-mistrz-troche-niepokorny (data dostępu: 27.04.2021).
  • 31 E. Kowalczyk, J. Radomski, op. cit., s. 197.
  • 32 E. Kowalczyk, R. Opiatowski, Polska ponownie mistrzem świata! Brazylia na kolanach!, „Przegląd Sportowy”, 30.09.2018, https://www.przegladsportowy.pl/siatkowka/mistrzostwa-swiata-w-siatkowce-mezczyzn-2018/reprezentacja-polski/polska-ponownie-mistrzem-swiata-brazylia-na-kolanach-wynik-meczu/r56r46s (data dostępu: 29.04.2021).
  • 33 E. Poznar, Siatkarska Polska – Michał Kubiak, PZPS, https://www.pzps.pl/pl/eksport-wideo/774-siatkarskapolska-michal-kubiak?rrryoutubecatid=249-seniorzy (data dostępu: 27.04.2021).